Profesor Czapiński wspomniał niegdyś, że Polacy odznaczają się wysokim poziomem familizmu. Czym to się odznacza? Otóż, mamy silnie zarysowane więzi rodzinne i to skłania nas do analiz, jak te więzi przekładają się na udane święta.
Nieraz słyszymy w telewizji o idealnych świętach. Reklamy, filmy, gazety przepełnione są podpowiedziami – jak wystroić dom, jak zrobić najlepsze zakupy, jak przyrządzić niesamowite potrawy czy jak skorzystać z odpowiednich promocji. Jednak czy tak zilustrowane święta idealne są faktycznie udanymi?
Okazuje się, że nasz pęd świąteczny, wizja wspomnianej intensywności “familizmu” oraz zimowa atmosfera wcale nie muszą być dla nas czymś z góry porządnym. Ba, może to być silnym czynnikiem stresogennym.
Stres związany ze świętami bierze się ze sporej liczby czynników. Najważniejsze jest to, że okres Bożego Narodzenia jest pod koniec roku, który skłania nas do bilansu. Podsumowujemy mijające 12 miesięcy i często ten bilans jest ujemny, więc owa konstatacja wprowadza nas w negatywny nastrój. Spotykając się przy wigilijnym stole, jesteśmy świadomi również tego, że pojawią się pytania typu „kiedy ty się wreszcie ożenisz?”, „dlaczego się rozwodzisz?” albo „jak tam w pracy?”, “co w firmie?” itd. Pytanie o pracę nie jest z pozoru newralgiczne, ale jeśli ktoś akurat doświadcza kłopotów w miejscu zatrudnienia bądź – nie daj Boże – został zwolniony lub od dłuższego czasu jest bezrobotny, to takie pytanie jest bardzo silnym stresem. W dodatku trzeba odpowiadać na nie przy wszystkich bliskich, na których opinii nam najbardziej zależy.
Następną kwestią jest fakt, że gdy siadamy do stołu wigilijnego, nader często jesteśmy po prostu zmęczeni. Chociażby zakupami. Wystarczy teraz pójść do galerii handlowej i zobaczyć, co się tam dzieje. A poza tym chcemy, żeby wszystko było idealne. Ta pogoń za idealnością… Chcemy ładnie wyglądać, mieć pięknie zastawiony stół, mieszkanie posprzątane na błysk i grzeczne dzieci przy stole. A to jest nieosiągalne, to jedynie medialna fantazja. I przychodzi Wigilia, kiedy wszystko się kumuluje i nagle jeden ogień zapalny w postaci zmęczenia powoduje wybuch złości i podminowanie emocjonalne świąt gotowe.
Co natomiast z tradycją wieczerzy? Nasi rodzice czy dziadkowie są przyzwyczajeni do wielogodzinnego biesiadowania przy stole. Natomiast młodzi ludzie jak już zjedzą, to chcą odejść od stołu, pojechać w drugie święto na pierwszą lepszą imprezę czy po prostu obejrzeć film, “poszperać” na Facebooku lub pograć na nowym tablecie czy playstation.
Ważne, czy spotykamy się tylko z rodzicami, czy są z nami również dziadkowie, ewentualnie dalsza rodzina. Wtedy jest trochę inaczej. W towarzystwie tylko rodziców jest większa elastyczność. Jeżeli natomiast grono jest szersze, to polemika i dyskusja są ograniczone.
Idąc na Wigilię, spróbujmy sobie ją najpierw wyobrazić. Cofnijmy się w czasie i przypomnijmy sobie, jak ten dzień wyglądał niegdyś i co nam nie odpowiadało. Następnie zadajmy sobie pytanie, czy i jak możemy coś zmienić. Czasem tak naprawdę wystarczy zmodyfikować nasze nastawienie. Jeżeli mamy jakieś resentymenty czy przykre pretensje, na przykład do naszej rodziny, to pomyślmy o tym, że święta nie są momentem do załatwiania tego typu spraw. Pozostawmy więc rany i bolączki na boku. Ustalmy inny termin na rachunek i tzw. “payback”. Lepiej zastanowić się, jak postąpić, żeby te święta przeszły gładko. I nie mieć też dużych oczekiwań.
Jak pogodzić stare pokolenie z młodym? Jeśli wiemy, do kogo się wybieramy na Wigilię, musimy wcześniej przygotować grunt. Porozmawiajmy o tym, przygotujmy ich na to, by nie zmuszali naszych dzieci do siedzenia przy stole. Myślę, że taka wcześniejsza rozmowa dużo by pomogła.
Jak unikać tematów drażliwych, które mogą spowodować, że za chwilę wybuchnie potężna awantura? Po prostu starajmy się ich nie poruszać. A jeśli już się pojawią, nie brnijmy w nie, ustąpmy. Może warto wcześniej wymyślić sobie scenariusz na taką ewentualność. Bardzo często popełniamy błąd, który fachowo nazywa się błędem fałszywej powszechności. Polega on na tym, że wydaje nam się, iż poglądy, które reprezentujemy, są podzielane przez większość ludzi. Dotyczy to najczęściej bardzo drażliwych tematów. Przykład? Jeżeli popieramy aborcję albo jesteśmy jej przeciwni, to uważamy, że większość społeczeństwa jest takiego samego zdania. Często zdarza się, że wchodzimy na Wigilię i zaczynamy mówić negatywnie o jakiejś osobie czy zjawisku, oczekując, iż nasi współbiesiadnicy myślą tak samo. Ale nagle się okazuje, że nawet bliskie nam osoby mają inny pogląd.
Warto też przygotować się na ewentualne pytania babci, która po raz trzydziesty zapyta nas, kiedy w końcu zostaniemy mężem/żoną, damy jej prawnuki albo kiedy skończymy studia? Nie należy bać się tych pytań. One prawdopodobnie i tak padną. Dlatego zastanówmy się, jak w najlepszy sposób, tzn. najmniej zapalny, z tego wybrnąć. Najczęściej bywa tak, że jak człowiek nie jest agresywny, ale za to szczery w swojej odpowiedzi, to rozmówcy rozumieją nas i nie drążą tematu. Wydaje się, iż najważniejsze jest właśnie to, by się nie zdenerwować i nie wyskoczyć z pretensją: „babciu, zadajesz znów te pytania” czy „znów wszystkich wkurzasz”. Najlepszym rozwiązaniem jest spokojne wyjaśnienie, że czasy się zmieniły, a co za tym idzie – ludzkie zachowania również.
Biorąc pod uwagę wszystkie te podpowiedzi, może się okazać, że wcale nie będziemy musieli w te święta uciekać w góry, przytulny kurort czy do SPA, a po prostu spędzimy miło ten czas, w cieple domowego ogniska, starając się wydobyć z rodziny maksimum ciepła i zrozumienia, a stroniąc od toksycznych emocji. Tego życzę naszym Czytelnikom, razem z ogromem miłości i optymizmu w nowym roku.
JAREK BANASZEK