Patrząc na poczynania naszych eksportowych zespołów na arenie europejskiej, krew człowieka zalewa. Czarę goryczy przelała – nietrudna do przewidzenia po pierwszym spotkaniu – porażka Legii w Trondheim. Jako mały dzieciak zaciskałem kciuki, gdy piłkarze występujący z eLką na koszulkach rywalizowali – i co najważniejsze – ogrywali Jahna Ivara „Mini” Jacobsena czy Steffena Iversena (tak tak, to ten sam gość, który pojawił się dziś na murawie).
Wówczas na starym stadionie przy Łazienkowskiej, 60 sekund po trafieniu miniaturowego Jacobsena, straty odrobił Pisz, którego dwa trafienia przedzieliło skuteczne uderzenie Stańka. I co można napisać po niespełna 17 latach? Norwegowie, którzy od 1998 roku nie posmakowali wielkiej imprezy reprezentacyjnej, pokazali nam miejsce w szeregu. Legia Skorży miała styl i nie oddychała rękawami po godzinie gry. Legia Skorży czasem potrafiła porwać kibiców. Legia Skorży zdobyła Puchar Polski. Legia Skorży potrafiła wychodzić z najtrudniejszych opresji. Przykład? Wystarczy cofnąć się o rok, gdy stołeczni otrzymali na Łużnikach dwa szybkie proste, ale ani razu nie byli liczeni. Ba, sami znokautowali moskwian (krezusów) w samej końcówce! Legia Urbana natomiast jest zaprzeczeniem niemal wszystkiego, co pokazywała drużyna poprzednika. A najgorsze, że zespół stracił resztki charakteru i ducha walki.
Dziś byliśmy świadkami degrengolady polskiej piłki klubowej. Po kompromitacjach Lecha, Ruchu i Śląska, „znamienite” grono poszerzyło się o Legię. Nawet najlepszym piłkarsko zawodnikom stołecznych (Radovic, Gol, Saganowski, a nawet Ljuboja – o Koseckim nie ma sensu wspominać) piłka sprawiała sporo problemów. Akcji zaczepnych było jak na lekarstwo. To może chociaż stałe fragmenty? Owszem, zdarzały się! I siały spustoszenie w polu karnym.. Tyle, że to Rosenborg dręczył Kuciaka. Dla porównania: o tym, jak wygląda Orlund, na dobre mogliśmy przekonać się, dopiero gdy bramkarz Skandynawów fetował awans. Kiedy Legia wylosowała Norwegów, wielu – w tym ja – mówiło o wielkim farcie. Walter zapewne już liczył środki, jakie zasilą konto po powtórnej kwalifikacji do LE. Beret najpewniej telefonował do kolegów po fachu i zapraszał na „wystawki”. Przed tygodniem Rosenborg udowodnił jednak, że nie jest chłopcem do bicia. Całkiem przyzwoicie zagrał też w rewanżu, ale niech tylko ktoś powie, że Norwegom wyszły mecze szczególne! Na Lerkendal Legia objęła prowadzenie nieco z przypadku. A może i po błędzie arbitra. I co się stało? Ano nic.. Zamiast pójść za ciosem, zamiast bawić się piłką, zamiast zmuszać oponentów do biegania i grać spokojnie, udowadniając swą wyższość kolejnym trafieniem, nastąpiło wyczekiwanie na karę. Bo przy tak pasywnej grze jaką demonstrowali gracze ze stolicy 40-milionowego kraju, śmiertelne ciosy musiały nastąpić. Okazało się, że słynący z żelaznych płuc i stalowych mięśni Wikingowie, prezentując absolutnie niepowalający futbol, potrafili rozgrywać piłkę na małej przestrzeni. Potrafili kreować grę. Wyszło na to, że drwale z Norwegii – na tle klęczącej Legii – choć przez chwilę jawili się jako boiskowi wirtuozi. Choć co podkreślę raz jeszcze – nie grali nawet na poły wybitnych zawodów! Nawet nie ma na co zganić porażki. Przecież arbiter nie jest winien. Przecież to Legioniści przedłużali grę, by w końcowych sekundach żalić się na podobne – i zrozumiałe -zachowanie miejscowych. Ledwie trzy groźne strzały (Ljuboji w poprzeczkę i nieznacznie chybiony Sagana) nie mogą zapewnić sukcesu! A gdyby nawet Serb trafił do siatki po raz drugi, mielibyśmy zamazany obraz siły i potencjału drużyny Urbana. A jakoś jestem święcie przekonany, że Legia Skorży poprawiłaby prowadzenie i moglibyśmy liczyć na kolejne punkty do rankingu.
Liga polska „rośnie w siłę”! Tak zdawało się, gdy przed rokiem fazę grupową przebrnęły Wisła z Legią. Powstały piękne stadiony, piłkarzom nie brak przysłowiowego ptasiego mleczka. Bazy treningowe posiadamy coraz lepsze. Frekwencja na obiektach jest zadowalająca – wystarczy wspomnieć ilu fanów odwiedzało Bułgarską, gdy na arenie meldowali się Azerowie i Kazachowie (pełen szacun)! Tak bardzo chcieli(-śmy) sukcesu..!
A jak jest w istocie? Mamy dobre, często zamazane przez znakomity przekaz C+ zdanie o naszej kopanej. I choć dziennikarze tam pracujący z pewnością uchodzić mogą za wzory dla młodych pismaków, apeluję, by nie tworzyli legend ze słabych piłkarzy, którzy charakteryzują się tylko coraz bardziej wypchanymi portfelami. Potężny ITI „inwestuje” w Legię, Amica dba o interesy ukochanego Kolejorza, Soloż-Żak zabawia się Śląskiem (notabene sytuacja łudząco podobna do tego, co niejaki Sabri Bekdas zastał przed laty w Szczecinie).. Natomiast Cupiał, albo sprzedał mniej kabli niż zwykle, albo po wielu niepowodzeniach podbicia Europy, dał sobie spokój z zakusami na Champions League. A może po prostu przejrzał na oczy i stwierdził, że wieloletnie przepłacanie gwiazd do niczego nie prowadzi.
Wszystko i tak musi sprowadzić się do PZPN-u. A dlaczego? Bo ryba psuje się od głowy i to nie jest pusty frazes. Kluczowy jest system szkolenia, który – zdaniem speców zasiadających na stołkach – jest i ma się dobrze. Pytanie tylko: kto z niego korzysta? Tymczasem jeśli już możemy mówić o jakimkolwiek szlifowaniu piłkarskich talentów (których wciąż rodzi się sporo), wskazujemy szkółki piłkarskie. Albo te działające przy najwybitniejszych (najbogatszych) klubach, albo te, które powołano do życia za prywatne pieniądze. Nie mam już złudzeń, że moje futbolowe pokolenie chluby temu krajowi nie przysporzy. A kiedy nastąpi poprawa? Odczekajmy dekadę.. Może mniej;)
DANIEL BORSKI