5 czerwca powalczy w wyborach na burmistrza Sulmierzyc. Z Grzegorzem Nowakiem, zamieszkałym w Świnkowie 30-latkiem, który postanowił ubiegać się o stanowisko włodarza Sulmierzyc, rozmawiał Andrzej Kamiński.
Jest Pan jednym z czterech kandydatów na stanowisko burmistrza Sulmierzyc w zbliżających się wyborach. Proszę powiedzieć coś o sobie naszym Czytelnikom…
- Jak wiadomo, jestem listonoszem. Na poczcie pracuję od ponad siedmiu lat. Wcześniej byłem kelnerem w okolicznych hotelach. Jednakże chęć posiadania rodziny i wolnego czasu zmusiła mnie do zmiany pracy. Nie mam ukończonych studiów. Gdy podejmowałem decyzję, do jakiej szkoły pójdę, zrobiłem małe rozeznanie i wyszło, że w naszym regionie siedmiu na dziesięciu magistrów nie ma pracy godnej swego wykształcenia.
Dla mnie liczy się to, co człowiek umie, na czym się zna, a nie goły papier, jaki posiada. Jednocześnie zajmuję się jeszcze pracą w sferze finansowej. Mam piękną żonę Agnieszkę, której bardzo dziękuję za każdy dzień ze mną, oraz trójkę dzieci – Marcelinę, Dagmarę i najmłodszego Adasia.
Dlaczego postanowił Pan ubiegać się o to stanowisko? Nie boi się Pan takiego wyzwania?
- Gdybym bał się wyzwań, nie doszedłbym do tego miejsca, w jakim obecnie się znajduję. Wiadomo, że stanowisko burmistrza niesie za sobą ogromną odpowiedzialność. Uważam jednak, że jestem w stanie sprostać temu zadaniu, gdyż mam „dar” rozwiązywania problemów trudnych. A to cecha, którą nie każdy posiada.
Czy sprawy Sulmierzyc są Panu bliskie?
- Sulmierzyce są moim rejonem już prawie szósty rok. Rozmawiałem niemal z każdym z mieszkańców i mogę śmiało powiedzieć, że wiem, jakie problemy ich dotykają. Utożsamiam się z nimi jak najbardziej. Choćby z problemem wyeksploatowanych chodników czy nawet praktycznie całych ulic.
Ma Pan trzech kontrkandydatów. Kto – według Pana – ma największe szanse na zwycięstwo? Może Pan..?
- Nie ukrywam, że nie czuję się faworytem. Pochodzę spoza miasta, co nie jest bez znaczenia dla wyborców. Jestem realistą. Ale też wiem, że jakieś poparcie na pewno mam.
Proszę powiedzieć, czego chciałby Pan dokonać po objęciu rządów. Jakie kwestie byłyby najważniejsze?
- Mam plany co do SDK. To budynek wymagający generalnego remontu. Projekt nowego SDK już jest, teraz trzeba go wcielić w życie. Ale zanim to się stanie, planuję sprawić, by sam obiekt zaczął na siebie zarabiać. Jakie kwestie są najważniejsze? Wiadomo – drogi. Jest całe osiedle, na którym nie ma nawet chodników, a w okresie jesienno-zimowym autem bez napędu 4×4 lepiej się tam nie zapuszczać. Jest już plan budowy dróg na ul. Stryczyńskiego, Świerczewskiego i Tyczyńskiego. Będę kontynuował ten kierunek działania. Mam również pomysł, jak wyremontować tanim kosztem stare drogi i chodniki. Chodzi mi o ustawę, jaka niedawno weszła w życie, o wykorzystaniu osadzonych do prac społecznych. Krotoszyn już z tego korzysta i proszę mi wierzyć – to działa.
Do jakiego stopnia jest Pan w stanie się posunąć, by uzyskać pieniądze na rozwój miasta?
- Jeśli ktoś by mi powiedział, że jak wskoczę do studni, to dostanę 100 milionów, to bym to zrobił. Z natury jestem społecznikiem i wiem, że w życiu ważne są pieniądze. Jednak jeśli jest okazja, aby pomóc, to zawsze to robię.