Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.
rozumiem
Widzimy się co WTOREK!
Łączy nas powiat
Kontakt redakcja@glokalna.pl
Dzisiaj jest: 24 listopada 2024, niedziela imieniny obchodzą: Flora, Emma

Do końca pielęgnował dwie miłości

Do końca pielęgnował dwie miłości

Wielu ludzi doświadcza w życiu tylko jednej prawdziwej miłości. Miłość ta skierowana jest początkowo do wybranki serca, po czym z reguły rozszerza się na potomstwo i kolejnych członków rodziny. Ale Roman Mocydlarz, o którym mowa, był jednym z nielicznych, którzy mogą poszczycić się dwiema miłościami. Jego wielką pasją, której oddawał się bez reszty, było wszystko, co ma silnik i unosi się w powietrzu…


Myśli Romana Mocydlarza od najmłodszych lat skierowane były ku przestworzom. Jego najbliżsi przypominają anegdoty, gdy jeszcze jako mały brzdąc – rodem z Dąbrowy – otrzymywane od babci pieniądze, które zamiast wydać na drożdżówki, odkładał i zbierał, by zakupić kolejne wydanie „Małego modelarza”. Gdy tylko pismo pojawiało się w kiosku, Romka „odłączało” od świata, bowiem nic poza chłonięciem publikacji i analizowaniem zdjęć poszczególnych modeli go nie interesowało.
- Gdy jako dziecko pasał krowy, zawsze patrzył w niebo i podziwiał wszystko, co lata. Marzył, by zasiąść za sterami samolotu – wyjawia ukochana żona pana Romana, który przez całe życie dzielił miłość między rodzinę a lotnictwo. – Tato zawsze stawiał nas na pierwszym miejscu. Powtarzał, że mimo różnych przeciwności losu najważniejsze jest, iż jesteśmy razem – wspomina córka Alicja, zaznaczając jednocześnie, że zamiłowanie do latania było przeogromne. - Nie znam człowieka, który byłby równie mocno zaangażowany w swoją pasję – dopowiada. Niestety, ziemska wędrówka R. Mocydlarza zakończyła się w niedzielę, 11 września…

 

Pomysłowy Dobromir
Z rodziną Mocydlarzy spotkaliśmy się kilka dni po tragicznym wydarzeniu. Najbliżsi pana Romana poprosili, byśmy przedstawili sylwetkę szczęśliwego męża, ojca, dziadka, ucinając wszelkie spekulacje dotyczące jego domniemanego „braku doświadczenia”, „braku uprawnień”, „słabej jakości sprzętu” etc., o czym można było przeczytać w wielu tytułach w południowej Wielkopolsce i nie tylko.

Roman był jednym z trzech braci. Edukację rozpoczął w Różopolu, następnie pobierał nauki w Kobiernie, by znaleźć się w krotoszyńskiej Ósemce, gdzie oczywiście dostał się do kółka modelarskiego, bowiem jego zamiłowanie do lotnictwa zrodziło się znacznie wcześniej.

-Robił to typowo z „serducha”, gdy leżał na łące, zastanawiał się, jak to jest być tam, gdzieś w górze. Pytał się w myślach, jakie to uczucie – oznajmia jego żona, nazywając go „Pomysłowym Dobromirem”. Nie bez kozery, bowiem uczeń Roman non-stop majstrował przy modelach. Czytał „Małego Modelarza” i kombinował, sklejał – tak powstawały pierwsze autorskie modele samolotów. Z biegiem czasu czytał seriami coraz większą ilość książek związanych z branżą. Kreślił i rysował setki schematów, potrafił intuicyjnie, ale i z pamięci odtworzyć dziesiątki instrukcji modelarskich. – I proszę sobie wyobrazić, że robił to ponad 40 lat temu, samodzielnie się ucząc i doskonaląc. Obecnie, w dobie Internetu, wystarczy zrobić „klik” i całą wiedzę ma się w zasięgu ręki – z uznaniem mówi wybranka serca.

 

Na najwyższym poziomie

Niedługo potem młody Roman ukończył szkołę zawodową, specjalizując się w obróbce skrawaniem. Dostał się też do milickiego technikum, potem podjął pracę w ówczesnej Delcie, a obecnym Mahle. Co ciekawe, w Miliczu poznał Krzysztofa Wierzbińskiego, który był wówczas jeszcze większym pasjonatem lotnictwa i który „wprowadził” go na szersze wody. Wraz z kolegą nieustannie zgłębiali tajniki podniebnej sztuki.
Do roku 1984 Roman pracował w WSM-ie, po czym stał się pracownikiem firmy należącej do Stanisława Wachowiaka z Różopola. W zakładzie pełnił funkcję szlifierza-tokarza, spędzając w nim 31 lat! Rodzina z dumą opowiada o jego życiu zawodowym.
- Przez całą karierę zawodową S. Wachowiak nie doświadczył ani jednej reklamacji z tytułu jego pracy. Szef i jednocześnie bliski kolega ojca zwykł mawiać: czasem ktoś na coś narzekał, ale to, co zrobił Roman, zawsze było na najwyższym poziomie – komunikuje syn Karol, przyznając, iż państwo Wachowiakowie boleśnie przeżyli śmierć jego taty.

 

Przylatywał do wybranki serca

Najmocniej serce Romana zabiło, gdy w roku 85. poznał przyszłą żonę. - Wówczas już latał. Mimo iż byłam „tą drugą” (chronologicznie – przyp. red.) miłością, nigdy nie dał mi tego odczuć – dodaje pani Lucyna, po raz pierwszy od początku naszej rozmowy delikatnie się uśmiechając. Historia tej miłości jest historią niezwykłą pod wieloma względami. Na pierwszy plan wysuwają się bezsprzecznie słowa pani Lucyny. – Do innych dziewcząt chłopcy przyjeżdżali lub przychodzili. Roman do mnie przylatywał, lądując na łące, czym robił w okolicy wielką furorę – wspomina z rozrzewnieniem.
Ledwie kilka miesięcy później Lucyna i Roman stanęli na ślubnym kobiercu (styczeń 1986). W tym samym roku na świat przyszła Ala, a rok później pojawił się Karol. Po 12 latach wspólnego mieszkania w Dąbrowie – po tragicznej śmierci brata pana Romana (wypadek samochodowy) – rodzina przeniosła się do Krotoszyna.
- Dom przepisano na nas,a my uznaliśmy, iż warto dokonać przeprowadzki – głównie ze względu na dzieci, które miały szkołę „pod nosem” – oznajmia żona.
Szczęśliwe życie Mocydlarzy okraszone zostało ślubami ich dzieci, a przed ośmioma laty na świecie pojawiło się pierwsze z czterech wnucząt, które stały się oczkiem w głowie doświadczonego małżeństwa.

 

Zaradził każdemu problemowi

Od początku lat 90. znacznej intensywności nabrało także życie zawodowe Romana. - Po przenosinach z Dąbrowy mąż otworzył biznes związany z mechaniką samochodową, prowadząc go oczywiście po godzinach – obrazuje wdowa. Zaczęło się od naprawy pomp oraz silników diesla. Swoją wiedzę Roman zdobywał – a jakże! – z książek i pism motoryzacyjnych. W tym okresie na stałe przylgnęła do niego etykieta „Pomysłowego Dobromira” czy „złotej rączki”. Dlaczego? - Bo tato zawsze, nie tylko w biznesie, potrafił znaleźć rozwiązanie – argumentuje Alicja. – Zawsze wnikliwie analizował problem i nie było możliwości, by mu nie zaradził. Gdy coś się psuło w domu, potrafił to „postawić na nogi”. Rzeczywiście, nie lubił marnotrawstwa – przytakuje pani Lucyna. – Z największą starannością obchodził się z każdym urządzeniem i potrafił wyciągnąć z niego „maksa”.

Jak w lotniczym magazynie
Wróćmy jednak do pasji Romana. Będąc w wojsku w Krzesinach, często miewał kontakt z samolotami, gdyż czyścił wyloty od silników. Bardzo chciał wzbić się w powietrze i raz miał nawet taką szansę. –
Tyle że okazało się, iż musiał pójść w tym czasie na wartę i plan się nie powiódł – dodaje Ala. Roman nie dawał za wygraną i każdą wolną chwilę poświęcał na realizację marzeń. - Wciąż nieustannie przesiadywał w piwnicy i sklejał modele, by w końcu skonstruować własną motolotnię. Nad pierwszą pracował około roku – mówi żona.

W tym momencie przerywamy dyskusję, bo pani Lucyna prowadzi nas do pracowni męża. W domowych podziemiach można poczuć się jak w magazynie lotniczym. Ściany są wyklejone plakatami przeróżnych modeli samolotów. Z poszczególnych gwoździ zwisają gadżety lotnicze, a na półkach i podłożu umiejscowione są rozmaite autorskie prace pana Romana. Mają różne gabaryty, rozmaite silniki i są wytworzone z wielu materiałów, od styropianu, poprzez lekką sklejkę, aż do plastiku. Wielkie wrażenie robi również niesamowita kolekcja „Małego Modelarza” oraz innych fachowych magazynów. Pani Lucyna prezentuje nam pisma sprzed 30 lat. W pomieszczeniu czuć miłość zarówno do tych starych, jak i niedawno wykonywanych przedmiotów. Czuć ciepło i szacunek do pracy i pasji, którą przejawiają wszyscy członkowie rodziny…

Nie tylko przestworza
Rzecz jasna, Roman nie mógł nie zarazić Lucyny swoim zamiłowaniem do latania.
- Często zabierał nas np. do Michałkowa lub Ostrzeszowa. Lataliśmy wieloma modelami, m.in. awionetką – wraca do rozmowy pani Lucyna. - Prawdą jest, że kto nie latał, nie będzie w stanie zrozumieć tego uczucia i tej miłości – wyjawia. Co ciekawe, Roman nie odważył się skoczyć ze spadochronem. - Ja to zrobiłam. On stwierdził, że chce ze mną latać, ale wysoko, w chmurach… – dodaje z nostalgią w głosie.
Mocydlarz pałał uczuciem nie tylko do „mechanicznych ptaków”. S. Wachowiak, który był fanatykiem starych samochodów, zaraził go kolejnym ciekawym zajęciem. - Tato mu pomagał je odrestaurowywać. Rozumieli się bez słów. Pracowali wytrwale i w większości przypadków – choć działali instynktownie – realizowali cel – komentuje Karol, który przed kilkoma laty przejął rodzinny biznes. – Nie było nas stać na luksusowe pojazdy, ale udało się kupić garbusa z roku 62, co było nie lada frajdą – oznajmia. Pan Roman na tym nie poprzestał i przerabiał silniki Subaru pod silniki samolotowe, co podziwiało wielu fanów lotnictwa z całego kraju.

 

Pasjonat żywiołów

A jakim człowiekiem R. Mocydlarz był na co dzień, gdy zaszywał się w domowych pieleszach? - Nie miał wrogów, łatwo nawiązywał kontakty i nie należał do ludzi konfliktowych – wylicza Alicja. - Mówiono o nim w superlatywach, bo był dobrym człowiekiem i uczciwym oraz rzetelnym przedsiębiorcą. Nigdy nie narażał klienta na zbędne koszty. Szukał rozwiązań najbardziej funkcjonalnych, ale i niedrogich. Nawet gdy klient był „trudny” i podnosił głos, tata niejednokrotnie oddawał mu pieniądze, proponując wizytę u innego mechanika. Jesteśmy dumni, że mieliśmy takiego ojca… – po czym nastaje krótka cisza, a oczy ukochanych Romana zaczynają się szklić…

Miłośnik skrzydeł miał wiele zainteresowań. Gdy wyjeżdżali na wakacje, Roman wręcz „połykał” książki. - Kolejnym jego konikiem była historia, więc czytywał głównie pozycje poświęcone II wojnie światowej. Kochał także inne sprzęty mechaniczne. Lubował się w żaglówkach oraz skuterach. Pasjonowały go żywioły, woda, powietrze – mówią zgodnie członkowie rodziny.

Mają tak wiele pozytywnych wspomnień, że w niniejszej publikacji nie sposób wymienić choćby małą ich część. – Pierwsze, co robił, gdy wracał z pracy, to sprawdzał kierunek wiatru, potrafiąc doskonale przepowiedzieć pogodę. Gdy była odpowiednia, co wieczór siadał za sterami. Miesięcznie, od połowy lat 80., odbywał kilkanaście lotów! – zauważają. Gdy Roman był już dziadkiem, bardzo modne stały się „niedzielne prezentacje u dziadzi na kolanach”. Wówczas wnuki z ogromnym zainteresowaniem oglądały książki oraz filmy związane z lotnictwem. - Maluchy to uwielbiały i z niecierpliwością wyczekiwały kolejnej niedzieli – drżącym głosem mówi synowa, Paulina. Warto nadmienić, iż zarówno Alicja i Karol oraz ich rodziny często towarzyszyły ojcu w podniebnych podróżach.

Rodzina nade wszystko

Bezsprzecznie Roman stawiał na rodzinę, często rezygnując z własnych przyjemności. Tak było choćby w początkowych latach związku z Lucyną, gdy musiał sprzedać ukochaną motolotnię, by móc zapewnić najbliższym dach nad głową. - Widziałam, jak go to boli, ale wybrał dobrze. Mieliśmy dom i skromne życie, ale i wielkie marzenia, z których wiele się ziściło – mówi żona. - Gdy odchowaliśmy dzieci i poprawiliśmy status materialny, Roman mógł zająć się realizacją podniebnych fantazji. Mówił, że póki jest na siłach, chce przeżyć jak najwięcej. Kiedyś myślał o kupnie samolotu, ale motolotnia była znacznie tańsza i to na nią się zdecydował. Model, którym leciał po raz ostatni, zakupił w grudniu ubiegłego roku.
Roman Mocydlarz był zaprawionym w bojach lotnikiem, który spędził w przestrzeni powietrznej tysiące godzin, odbył setki lotów… Czy żona miała obawy o jego bezpieczeństwo?
- Nie można zabronić człowiekowi robienia czegoś, co kocha i pielęgnuje od dziecka – stwierdza. - Dopóki nie zaczął się szkolić – a profesjonalnej edukacji pod kątem lotnictwa odbył sporo – czułam swego rodzaju niepewność. Gdy jednak fachowcy od motolotni wyszkolili Romka, a on okazał się znakomitym pilotem, stres minął. Przecież dużo więcej wypadków zdarza się na drogach. Zresztą Roman zawsze potrafił mnie uspokoić, mówiąc: „z tobą, kochanie, to inny rodzaj szczęścia. Gdy mam ciebie i motolotnię czuję się spełniony…”

Ta ostatnia niedziela…

Feralnej niedzieli, gdy doszło do wypadku, dla pani Lucyny i jej rodziny świat zamarł. Zarówno ona, jak i Karol byli świadkami wypadku. - Nie potrafię dokładnie wszystkiego odtworzyć. Miałem lecieć po nim. Pocieszamy się tym, że tato zginął, będąc w swoim żywiole i że nie cierpiał (co wykazała ekspertyza – przyp. red.). – mówi syn. – W imieniu własnym i dzieci pragnę bardzo podziękować osobom, które pomogły nam ugasić ogień. Wykazali się bezinteresownym wsparciem. Chcemy również przekazać podziękowania rodzinie, przyjaciołom oraz wszystkim, którzy uczestniczyli w ceremonii pogrzebowej, wspierali nas i wspierają po dzień dzisiejszy – oznajmia pani Lucyna.

Ostatnie pożegnanie pana Romana miało miejsce cztery dni po śmierci. W uroczystości uczestniczyło znacznie ponad tysiąc osób, co świadczy o tym, jak szanowanym i lubianym człowiekiem był pasjonat lotnictwa. Podniosłą atmosferę spotęgował jeszcze warkot silnika motolotni, która przez całą ceremonię unosiła się nad krotoszyńskim cmentarzem. - Cieszymy się, że modliło się za niego tak wiele osób. Osób, które nie musiały rozumieć pasji naszego taty, ale doceniały go za to, że ją posiada – podsumowuje Paulina.
R. Mocydlarz bardzo przywiązywał się nie tylko do ludzi, ale i do rzeczy.
- Przez lata tato nosił stary sweter, w którym wyglądał jak stary kawaler – przywołuje wesołe wspomnienia Ala. - Mama mu go schowała, by w nim nie chodził. Ojciec po latach go odnalazł i znów w nim chodził, więc po wypadku wsadziliśmy go do trumny. – Z kolei wnuk Antoś w przedszkolu przygotował rysunek, w którym ogląda z dziadkiem film o lotnictwie – także trafił do trumny – dodaje zięć.
Ostatnie słowo należy do pani Lucyny. –
Zapamiętamy go jako dobrego człowieka i kochanego męża, ojca, który dał nam niespotykaną ilość szczęścia i który był, jest i będzie z nami zawsze. Gdy usłyszałam motolotnię krążącą nad cmentarzem, poczułam ogromne i niespotykane wcześniej ciepło. Pomyślałam: „musisz być teraz bardzo szczęśliwy!”
DANIEL BORSKI

Kategoria: Aktualności

Spodobał Ci się tekst? Poleć znajomym:
  • gosc

    piekne i wzruszajace. pozdrawiam cie romanie!

Najnowsze wydarzenia

Gumiś dziesiąty na świecie Gumiś dziesiąty na świecie
Sport 17 września 2017 08:20
LOGinLAB w stolicy kraju LOGinLAB w stolicy kraju
Sport 15 września 2017 12:56
Skradł drogocenną biżuterię Skradł drogocenną biżuterię
Aktualności 15 września 2017 10:23
Wszyscy jesteśmy sąsiadami! Wszyscy jesteśmy sąsiadami!
Aktualności 14 września 2017 10:42
Więcej w Aktualności
PUP
O prawie pracy i ubezpieczeniach

Powiatowy Urząd Pracy w Krotoszynie wraz z Państwową Inspekcją Pracy oraz Zakładem Ubezpieczeń Społecznych w Ostrowie Wlkp. zapraszają pracodawców do...

Zamknij