Między świętami Bożego Narodzenia a sylwestrem krotoszyńskie środowisko sportowe pożegnało działacza, trenera, sędziego i wielkiego pasjonata futbolu – Tadeusza Nowackiego, człowieka, który 50 lat swojego życia poświęcił piłce nożnej. W tym tekście wspominamy sylwetkę tego zasłużonego szkoleniowca i wyjątkowego człowieka oraz przypominamy wiele anegdot z jego trenerskiej przygody.
Na temat świętej pamięci Tadeusza Nowackiego rozmawialiśmy z wieloma osobami. Każda wypowiadała się o nim w samych superlatywach, a co najważniejsze – wszyscy podkreślali, jak sprawiedliwym był szkoleniowcem.
Swoją przygodę z futbolem T. Nowacki rozpoczął dzięki ojcu, który zapisał go do zespołu juniorskiego Astry. W kolejnych latach młody Tadeusz awansował do pierwszej drużyny (1974 rok), by niedługo odbyć służbę wojskową w Zabrzu. Po powrocie dalej reprezentował ukochany klub, by w 1980 roku zostać kierownikiem pierwszego zespołu. – Warto podkreślić, że swoją funkcję łączył z pracą w piłce siatkowej. Tadziu pomagał przy zespole juniorów Andrzeja Szczepaniaka, gdzie grał jego syn, Sławomir – zaznacza Bogdan Chytrowski, działacz sportowy.
W roku 1987 zarząd zaproponował mu prowadzenie zespołu młodzieżowego. – Przez te siedem lat pomagał w prowadzeniu seniorów. Pamiętam, jak w Krotoszynie był trener Sadowski z Kalisza, to poddaliśmy go sprawdzianowi, który miał zweryfikować jego umiejętności szkoleniowe – wspomina B. Chytrowski.
Praca z młodzieżą to był przysłowiowy strzał w dziesiątkę. Z Astrą T. Nowacki po raz pierwszy w historii klubu zdobył srebrny medal mistrzostw województwa. Wielkim sukcesem był też awans do ligi międzywojewódzkiej, gdzie grały zespoły Widzewa i ŁKS-u Łódź. – W tych latach miałem okazję grać u trenera Nowackiego, który bardzo mi pomógł w przygodzie z piłką – opowiada Dawid Golinski, były napastnik Astry i podopieczny trenera Nowackiego. - Pamiętam bardzo zabawną sytuację z obozu w Rewalu. Pewnego dnia dostaliśmy przepustkę i mogliśmy całą drużyną pójść na dyskotekę. Warunkiem był powrót do łóżek o północy.Poza jednym kolegą, który nie miał już sił się bawić, nikt nie posłuchał naszego trenera. Oczywiście, jak to on miał w zwyczaju, zrobił nam za karę ostry trening o 5.00 rano na plaży. Następnie była odprawa na temat naszego nieodpowiedzialnego zachowania – przypomina były piłkarz.
Na początku lat 90. mieliśmy zespół złożony z zawodników aspirujących do kadry narodowej. Byli to tacy gracze jak Dariusz Reyer, Przemysław Gustowski czy wspomniany D. Golinski. – Tadziu bez względu na porę roku i swój stan zdrowia zawsze rowerem przyjeżdżał na trening i to przed czasem – mówi B. Chytrowski. – Był perfekcyjnie przygotowany do zajęć i zadowolony z tego, że jego zespół walczy jak równy z równym z najlepszymi ekipami w kraju.
Na większości meczów byli spikerzy, którzy przedstawiali składy, kapitanów oraz arbitrów tych spotkań. Do zabawnej sytuacji doszło przy okazji pojedynku z Piotrkowem Trybunalskim. – Miałem okazję sędziować to starcie jako arbiter główny – wspomina Kazimierz Reyer, sędzia piłkarski, przyjaciel T. Nowackiego. - Na bramce stał mój młodszy syn – Jarosław, a pomocnikiem i kapitanem był starszy Darek. Ile to ja musiałem się wtedy nasłuchać, że rodzina Reyerów kontroluje sytuację na boisku…
Trener Nowacki kładł duży nacisk na dobre przygotowanie fizyczne swoich drużyn. W latach 90. przygotowania do rundy obfitowały w mocne zaprawy biegowe. – Niezły ubaw mieliśmy w trakcie jednych zajęć, kiedy do pokonania mieliśmy znaczną ilość kółek wokół stawu – opowiada Wojciech Miller, podopieczny T. Nowackiego w latach 90. – W zespole występowało dwóch braci Stęclików. Starszy z nich, znajdując się w okolicach obecnego klubu Relax, zdecydował się wsiąść do malucha Kazimierza Reyera, który akurat przejeżdżał. Na ostatnim kółku Przemek wyszedł z auta i jako pierwszy przybiegł na linię mety. Pamiętam, że trener Nowacki pochwalił go wtedy i stwierdził, że powinniśmy brać z niego przykład. My, wiedząc, jaki psikus zrobił trenerowi, wybuchliśmy gromkim śmiechem.
T. Nowacki nie tylko trenował, ale także wychowywał swoich podopiecznych. Warto przywołać tutaj przykład dotyczący rocznika 1990. – Byliśmy po osiemnastce naszego kolegi w restauracji Cristal, która skończyła się nad ranem. Już o 11.00 graliśmy mecz wyjazdowy z Centrą Ostrów, a po drodze na to spotkanie opowiadaliśmy sobie sytuacje z wieczoru – oznajmia Paweł Minta, były pomocnik juniorów Astry. – Kiedy trener dowiedział się o hucznej imprezie dzień przed meczem, zrobił nam ostrą dyskusję o naszym podejściu do piłki. Zakazał także zbliżania się do ławki rezerwowych po wodę i zabronił zejść z boiska z innym wynikiem niż zwycięstwo. Na szczęście wygraliśmy 3:0 i złość trenerowi trochę przeszła.
W pracy z młodzieżą T. Nowacki wyróżniał się trenerskim nosem. – Najwięcej bramek strzelaliśmy w drugich częściach meczów, gdy nasi przeciwnicy nie mieli już sił za nami biegać. Trener Nowacki wierzył do końca w wygraną – stwierdza Hubert Żurkiewicz, były gracz Astry. Podczas jednego ze spotkań szkoleniowiec przy remisie 1:1, ku zaskoczeniu kolegów, ściągnął zawodnika z boiska. – Powiedział mi wtedy, że wejdę na ostatnie 10 minut jako napastnik i strzelę zwycięskiego gola. Byłem zdziwiony tymi słowami, bo zwykle grałem na skrzydle. W doliczonym czasie gry zdobyłem bramkę piętą, a my wygraliśmy 2:1…
W 1992 roku T. Nowacki rozpoczął swoją przygodę z sędziowaniem. W sumie prowadził aż 1009 spotkań. – Znakiem rozpoznawalnym Tadzia był moment dyktowania rzutu karnego. Wtedy to brał zamach ręką i jednym paluszkiem wskazywał na 11. metr - opisuje Witold Bagiński, sędzia piłkarski i przyjaciel pana Tadzia. T. Nowacki zawiązał w Krotoszynie oficjalną grupę sędziowską, funkcjonującą pod auspicjami KOZPN. Przez lata był jej kierownikiem.
- W naszej długiej przygodzie z gwizdkiem często po meczach robiliśmy sobie żarty. Tadziu poszedł po spotkaniu wykąpać się, a my w tym czasie wrzuciliśmy mu do torby cegłę. Nasz przyjaciel dopiero w domu zorientował się, jaki prezent przywiózł ze sobą – mówi K. Reyer.
Mimo że był sędzią, w trakcie meczów pomagał młodym zawodnikom. – W sposób niebanalny potrafił skomentować zagranie piłkarza. Jeżeli była potrzeba, to potrafił podnieść na duchu. W trudniejszych momentach odpowiednim słowem likwidował tzw. sodówkę u młodych adeptów futbolu - oznajmia Daniel Borski, były zawodnik Astry, obecnie właściciel Gazety Lokalnej KROTOSZYN.
W trakcie swojej kariery T. Nowacki otrzymał wiele wyróżnień. Brązowa i srebrna odznaka OZPN w Kaliszu, srebrna odznaka WZPN w Poznaniu czy brązowa odznaka PZPN to tylko niektóre z nich. Rok temu został także uhonorowany podczas Powiatowej Gali Sportu, organizowanej przez naszą redakcję, za 50 lat działalności w sporcie.
Przez wszystkie lata T. Nowackiemu nieustannie towarzyszył wątek sportowy. W domu ciągle leciały transmisje z różnych zawodów. Każda rozmowa o piłce dawała mu ogromną radość. W ostatnim wywiadzie, jaki mieliśmy przyjemność z nim przeprowadzić, wspominał swoją działalność. – Sam nie wiem, kiedy to 50 lat zleciało. Uwielbiałem grać, ale najlepiej czułem się w pracy z zespołami młodzieżowymi. Mogłem na bieżąco obserwować rozwój młodych piłkarzy. To mnie napędzało. Najpiękniejsze jest to, iż przez 29 lat pracy trenerskiej przewinęło się w moim otoczeniu niezwykle wiele bardzo wartościowych osób. Ludzi, z którymi łączy mnie znacznie więcej niż piłka. Dziękuję wszystkim, którzy wspierali mnie w czasie choroby – mówił nam kilka miesięcy temu śp. T. Nowacki.
GRZEGORZ NOWAK