Któregoś pięknego dnia wezmę pistolet (a może karabin), o ile takowy będę posiadał, wybiorę się na krotoszyński rynek i zacznę strzelać, do nikogo jakoś specjalnie nie celując. Ot tak, dla frajdy… Może któraś z kul kogoś dosięgnie, a może nie. Może ktoś tego dnia będzie miał szczęście, a może od kogoś innego fortuna się odwróci i ów pechowiec zupełnie przypadkowo zginie, niczego nieświadom. Rodzina pogrąży się w żałobie, nie dowierzając w to, co się zdarzyło.
Załóżmy, że trafiłbym trzy osoby, z których dwie by tego nie przeżyły. Ciekawi mnie, jaka kara za ten bezsensowny czyn zostałaby mi wymierzona. Dziewięć lat więzienia? Siedem? A może jeszcze mniej, bo któryś z trafionych akurat tego dnia był na przysłowiowej bani i zwyczajnie wszedł pod kulę? A niechby sąd wziął pod uwagę to, że nie byłem karany, to wyrok mógłby być jeszcze mniejszy. Śmiem jednak twierdzić, że kara byłaby znacznie surowsza.
Na siedem lat pozbawienia wolności skazano właśnie sprawcę śmiertelnego wypadku, do którego doszło dwa lata temu w Krotoszynie. Wcześniej krotoszyński sąd wydał wyrok dziewięciu lat, ale kaliski zmniejszył tę karę. Oskarżonemu przysługuje jeszcze kasacja i wydaje się, że sprawa nie jest zakończona. Niewykluczone, iż kara jeszcze bardziej się „skurczy”.
To smutne i przede wszystkim bardzo niepokojące. No bo jaka jest różnica między przypadkowym strzelcem, który pojawia się z bronią na rynku, a motocyklistą, który wyjeżdża na drogę, mając blisko 2(!) promile alkoholu we krwi?? Żadna albo co najwyżej niewielka. Obaj są bowiem potencjalnymi zabójcami. I rzeczywiście – pijany kierowca doprowadził do wypadku, w którym zginęły dwie młode osoby. Ale on ciągle się odwołuje, apeluje etc. A ofiary miały przed sobą całe życie. Miały też pecha, bo przechodziły przez skrzyżowanie akurat wtedy, gdy nadjeżdżał pojazd prowadzony przez mężczyznę po kilku (kilkunastu?) głębszych. I co? Czy kara jest adekwatna do czynu? Absolutnie nie! Cóż, takie jest polskie prawo. Irytujące. Frustrujące. I zbyt dalekie od słynnej rzymskiej zasady – dura lex, sed lex.
ANDRZEJ KAMIŃSKI