
Należący do Andrzeja Czajki Max-Pol od lat jest marką samą w sobie. Rok 2015 dla właściciela i całej firmy jest okresem szczególnym. Przedsiębiorstwo świętuje bowiem swoje 30. urodziny! Max-Pol, który regularnie zgarnia nagrody na rynku lokalnym i ogólnopolskim, uchodzi za firmę godną zaufania, a jej pracownik jest traktowany z należytym szacunkiem, co wynika z troski o rodziny zatrudnionych. Jednak mało kto wie, w jaki sposób A. Czajka tworzył swoje imperium i jak wiele wysiłku i wyrzeczeń go to kosztowało…
Wszystko rozpoczęło się 1 marca 1961 roku. Wówczas mało kto przypuszczał, że mieszkaniec wsi Trzemeszno – położonej w gminie Rozdrażew – pochodzący z wielodzietnej rodziny, która prowadziła niewielkie gospodarstwo, Andrzej Czajka stanie się przedsiębiorcą przez duże „P”, odpowiedzialnym za losblisko dwustu rodzin. Już w latach młodości twórca Max-Polu – potentata w branży produkującej znicze – był osobą aktywną. – Udzielałem się społecznie oraz działałem w LZS-ie czy Związku Młodzieży Wiejskiej – rozpoczyna swoją historię A. Czajka.
Praca fizyczna i niełatwe początki
Przedsiębiorca kształcił się w zawodzie ślusarz-mechanik, by w wieku 18 lat wyruszyć na Śląsk, trafiając do Fabryki Samochodów Małolitrażowych. – W tyskim zakładzie pracowałem na stanowisku zgrzewacza elementów samochodowych Fiata 126p – wspomina. Dwuletni okres pracy był także okazją do odbycia obowiązkowej wówczas służby wojskowej. Czajka należał wówczas do ZZ „Solidarność 80”, biorąc udział w strajkach. – Po powrocie w rodzinne strony podjąłem pracę w prywatnej firmie betoniarskiej pana Stachury w Rozdrażewie, w której spędziłem trzy wiosny – kontynuuje. – Za pomocą taczki i betoniarki „przerzucałem” wówczas 15 ton betonu dziennie, więc wiem, co znaczy praca fizyczna. Niedługo potem założył rodzinę. – Jestem dumny, że w niełatwych czasach wspólnie z żoną Gabrieląwychowaliśmy pięcioro dzieci – mówi z sympatycznym uśmiechem.
W tamtym okresie – wraz z koniecznością zabezpieczenia przyszłości najbliższym – młody ojciec postanowił wziąć życie w swoje ręce i w roku 1985 rozpoczął swoją „przygodę” ze światem biznesu. – Odkąd pamiętam, stawiałem przed sobą wyzwania i cele, które niekoniecznie były akceptowane przez środowisko – zaznacza. Okazuje się, że Czajka już w latach młodości marzył o pracy dla siebie. – Nie lubiłem być uwiązany czasowo. Pracując fizycznie, miałem określone cele… Wraz z kolegą Heniem wykonywaliśmy 40 płyt ogrodzeniowych z betonu dziennie, a firma nie dysponowała wówczas wózkiem widłowym. Ktoś robił to dłużej, inni wyrabiali normę wcześniej i mieli „wolne”. Byłem w tej drugiej grupie i z reguły po sześciu godzinach miałem czas dla siebie – opowiada z niekrytą ekscytacją. – Gdy wybijało południe, zaczynałem pracę na własny rachunek, pomagając przy pracach murarskich, aby zarobić parę złotych więcej.
Zakupiony budynek po gospodarstwie rolnym.
Ambicję przerodził w czyny
Nasz rozmówca podkreśla, że pochodzi z rodziny, w której brakowało kieszonkowego. – Starałem się dorabiać na swoje wydatki, pomagając przy żniwach. Pracowałem dla jednego wujka, dla drugiego – ekscytuje się. – Szukałem źródeł poprawy sytuacji. Ambicję przerodziłem w czyny, o czym nie pamiętają niektórzy moi rówieśnicy i czego nie potrafi zrozumieć wielu młodych ludzi. Na początku działalności zakupiłem gotowe formy silikonowe, dzięki którym wykonywałem zawieszane na ścianach ozdobne patery z gipsu i sam je malowałem. Następnie znajomy z Jarocina przyuczył mnie w zakresie tworzenia form silikonowych do odlewów gipsowych. Branża mi odpowiadała, a praca dawała satysfakcję, lecz problem tkwił w zbyciu moich produktów, ponieważ trend na nie już przeminął.Kto robi to, co wszyscy, ma jak wszyscy. Kto wykonuje rzeczy trudniejsze, ma inaczej –z reguły lepiej. To przesłanie A. Czajka miał zakorzenione w sercu i w głowie. – Kryzysów było kilka. Rodzina mówiła, bym odpuścił, bo nie mogłem znaleźć zamówień, a środki na egzystencję były przecież nieodzowne – konstatuje. Dlaczego nie spasował? – Byłem młody, ambitny, miałem swoje cele. Postanowiłem przetrwać, w czym bardzo pomogła mi żona. Choć człowiek się zadłużył, uparcie dążył do celu… By rozpocząć działalność, sprzedałem ukochany motocykl. Dałem sobie jeszcze kilka miesięcy na podreperowanie budżetu i znalezienie klientów, co – jak się okazało – było asumptem do rozwoju i stabilizacji – komunikuje, a w jego oczach ponownie widać „wesołą iskrę”.
Po trudnym początku Czajka zajął się produkcją naczyń gipsowych do zniczy nagrobkowych. Raczkujący przedsiębiorca zauważył, iż na cmentarzach pojawiały się znicze gipsowe z wizerunkiem Jana Pawła II oraz inne wzory. Było w nich mało parafiny. Znając technologię, postanowił tworzyć miski gipsowe, których wzory sam ozdabiał. Jego warsztat stanowiły wtedy pomieszczenia gospodarcze należące do rodziców. – Pierwsze pomieszczenie produkcyjne liczyło około 40m2, a w drugim, którym była stodoła, ustawiłem kilka regałów, by wyroby mogły schnąć – obrazuje. Pierwsze miesiące i lata nie były drogą usłaną różami. – Pracowałem po 15-20 godzin na dobę, często sypiając w wytwórni. Nie jest to łatwe zadanie, gdy trzeba zapracować na swoją rodzinę – Czajka ponownie uśmiecha się znamiennie. W tamtym okresie w pojedynkę sprowadzał materiały niezbędne w procesie produkcyjnym z różnych zakątków Polski. – Np. gips z Gacek nieopodal Kielc, a później parafinę z Jasła, Gorlic i Czechowic – wylicza. – (…) Przed laty parafina była dostępna wyłącznie w kostkach. Trzeba ją było ręcznie rozładować, a następnie roztopić w kotłach używanych w gospodarstwach rolnych do parowania ziemniaków…
Pierwsze sukcesy zrodziły kolejne
Utrudniony start w branży był jednak spowodowany również wytycznymi, narzucanymi przez państwo. – Produkcja zniczy do roku 1990 była zastrzeżona dla spółdzielni inwalidów i ciężko było się przebić – wyjawia. – Kapitalizmu nie było i nikt nie chciał korzystać z usług młodego producenta.Ale po wielu próbach zdobycia odbiorców Czajkę spotkała nagroda. – Prezes Spółdzielni Inwalidów „Pomoc” w Ostrzeszowie wyraził zgodę na współpracę i zlecił zamówienie pięciokrotnie przekraczające moje możliwości! – oznajmia z ekspresją w głosie. Był to milowy krok w karierze biznesmena, który w całości wziął produkcję na swoje barki. – Sypiając tygodniami w warsztacie, trudno było odnaleźć się w domu – komunikuje z powagą. Wracając do pierwszego dużego zamówienia, rozdrażewianin wspomina, iż zrealizował ok. 65% umowy. – Byłem przekonany, że spółdzielnia zrezygnuje z moich usług. Tymczasem po sezonie spotkałem się z prezesem, który zachwalał jakość produktów, co przedłużyło naszą współpracę – dodaje.
Uruchomienie pierwszej maszyny do produkcji naczyń z PCV.
Pierwszych poważnych pieniędzy Czajka nie przejadł. Będąc na fali wznoszącej, zainwestował w rozwój własnego biznesu, zakupując używany samochód dostawczy Żuk,którego w okresie zimowym wyremontował, by wiosną był użyteczny do rozwożenia towaru. - W tym czasieSpółdzielnia Rzemieślnicza w Krotoszynie rozliczała moją działalność i przez tę spółdzielnię dokonywałem zakupu potrzebnych surowców do produkcji.Mając kolejne zamówienia i nie posiadając warunków, by zatrudnić ludzi, postanowiłem uruchomić kredyt, by kupić budynki po byłym gospodarstwie rolnym, przekształcając chlewnie w pomieszczenia produkcyjne i socjalne, przystosowane do zatrudnienia pierwszych pracowników – stwierdza.
Jak już dało się zauważyć, w kolejnych latach Czajka zwiększył zatrudnienie, bowiem – poza „Pomocą” – parafował kontrakt z kolejną SI, krotoszyńską „Jutrzenką”. - Dopracowałem i ulepszyłem technologię, a mając kolejnych odbiorców zmodernizowałem dalszą część zakupionych wcześniej budynków – dopowiada.
Najważniejsi są ludzie
Czy na przestrzeni lat Czajka może wymienić kogoś, kto pomógł mu w osiągnięciu stabilizacji, zdobyciu i ugruntowaniu pozycji na rynku? – W początkowym okresie sam trzymałem firmę w ryzach, lecz wraz z jej rozwojem nie mogłem w pojedynkę kontrolować wszystkiego – rzuca rzeczowym tonem. – W 1993 roku zatrudniłem księgowego, który całą papierologię wziął na siebie. W nowym biurze zasiadł Henryk Graf. Ten mężczyzna znacząco przyczynił się do rozkwitu organizacji pracy biurowej Max-Polu pod kątem prowadzenia i rozliczania dokumentacji księgowej. Natomiast zaopatrzeniem i sprzedażą zajmowałem się osobiście – podkreśla A. Czajka. – Kiedy dokupujesz grunty, zwiększasz zatrudnienie, musisz otoczyć się ludźmi zaufanymi, ekspertami, osobami z charyzmą. Pierwszym pracownikiem biurowym był odpowiadający wcześniej za kwestie produkcyjne Artur Jakubek, który w firmie pracuje do dnia dzisiejszego. Wraz z kolejnymi etapami rozwoju firmy do biura dochodziły następne osoby, tworząc zgrany zespół.
Ze względu na coraz większe możliwości dobrze rozumiejący się team pod kierunkiem pełnego werwy i bogatego w doświadczenia szefa musiał wykonać kolejny krok. Rzecz jasna tworzenie prężnej i stabilnej firmy musiało przełożyć się na realizację celów natury prywatnej… W którym momencie Czajka zdał sobie sprawę z faktu, iż znajduje się na drodze do sukcesu? – Systematyczne zamówienia dodały mi pewności. Gdy pod koniecroku 86 oznajmiłem żonie, że na koncie mamy pierwszy milion, nie mogła w to uwierzyć. Sam byłem zszokowany, bowiem całe dnie zajmowała moją głowę produkcja. Odbiorcy płacili i… jakoś się uzbierało – uśmiecha się.
Ciąg dalszy już wkrótce.
DANIEL BORSKI