Przez media publiczne co kilka dni przewijała się dyskusja o dopuszczeniu uboju rytualnego bądź jego zakazu. 12 lipca zapadła w Sejmie decyzja, że jest to nielegalne. Można powiedzieć o tym dniu – czarny piątek. A dla kogo? A dla rolników hodujących bydło rzeźne, zakładów mięsnych robiących interes na takim uboju (jest ich 80, w tym kilka w pobliżu Krotoszyna) i oczywiście lobbystów promujących takowe rozwiązanie.
Dla przypomnienia – uboju rytualnego bydła ze względów religijnych dokonują muzułmanie i wyznawcy judaizmu. Polskie zakłady miały na czymś takim zarabiać, a tu nici. Nie pomogły groźby, że zapamiętamy przy następnych wyborach, tych posłów, co byli za zakazem skracania życia krowom i bykom bez ogłuszania w specjalnej obrotowej klatce, która pomaga szybciej odprowadzić krew zwierzęcia po sprawnym podcięciu gardła. Nie pomógł dar krotoszyńskich farmerów dla Jarosława Kaczyńskiego – prezesa Prawa i Sprawiedliwości, czyli krowa, podobno z wszystkimi potrzebnymi dokumentami. Zastanawia mnie ten gest, bo gdzie pan Jarosław ma trzymać tę gadzinę? Na balkonie? A może na skwerze, przed swoim miejscem zamieszkania? No, chyba że będzie ją hodował u znajomego rolnika, niedaleko stolicy. Jest jeden plus z takiego upominku – świeże mleko, a później zdrowa wołowina, chociażby do rosołu albo na steki.
Przy tym całym zamieszaniu warto zauważyć zdanie wypowiedziane przez starszego brata w wierze, że teraz religijny Żyd w Polsce będzie jadł mięso tylko w Szabat, tak jak przed II wojną światową, albo będzie trzeba sprowadzić wołowinę z innych krajów. Pewnie ten wyznawca religii mojżeszowej, mówiąc o innych krajach, miał na myśli płynące już statki z Argentyny (czołowego producenta mięsa wołowego), których ładownie będą wypełnione koszernymi kawałkami wołowiny. Do tego, dla smaczku, dodam, że jako Polak i z racji zamieszkania krotoszynianin świeżej wołowiny lub cielęciny to nie uświadczę u miejscowego rzeźnika, bo raz – droga, a dwa – nie opłaca się sprowadzać. Tak więc skazany jestem na wieprzowinę i drób wszelkiej maści. Koniec świata, jak mawiał Popiołek z powojennego polskiego filmu pt. „Dom”.
Wracając do krotoszyńskich farmerów, to myślę, że są trochę schizofreniczni. A dlaczego? W przypadku zakazu uboju rytualnego mówią o stratach finansowych, o upadku gospodarstw i miejsc pracy we współpracujących z nimi zakładach mięsnych. Szkoda, że takiego rejwachu i utyskiwania nie było, gdy w rzeczonym Krotoszynie upadały, siedem lat temu, Zakłady Mięsne Czesław Jagła. Zakład, który miał ponad stuletnią markę handlową, zatrudniał kilka tysięcy mieszkańców Krotoszyna, Ostrowa Wlkp. i okolic oraz skupował na swoje wyroby wędliniarskie i nie tylko wszelką rogaciznę lub nierogaciznę. Nikt z farmerów nie protestował w Krotoszynie, w Warszawie czy gdzie bądź. A jak wiadomości z różnych stron niosą, upadły te zakłady między innymi z przyczyn politycznych. Wtedy żaden z farmerów nie interesował się stanem lokalnej gospodarki hodowlanej i własnego portfela oraz żołądkami mieszkańców regionu. Nie mówiąc już o byłych pracownikach. Nikt nie pociągnął do odpowiedzialności lokalnych władz. Można wypowiedzieć sławne zdanie: „ Nic się nie stało!” Według mojego subiektywnego punktu widzenia, jako mieszkańca Krotoszyna, to m.in. krotoszyńscy rolnicy zachowują się jak Kali z książki Henryka Sienkiewicza „W pustyni i w puszczy”, czyli gdy Kali ukraść krowę, to dobrze, ale jak Kalemu ukraść krowę, to źle. Tak, więc sprawa uboju rytualnego to taka krowa Kalego.
SEBASTIAN CZACHOR – dziennikarz niezależny