Ma 32 lata, a od 16 lat śpiewa, gra i ogólnie zajmuje się muzyką. Komponuje, jest autorem tekstów, aranżerem, wokalistą i gitarzystą. Współpracował z takimi wykonawcami jak Slums Attack, DonGuralesko, Glaca, Kaen, Kroolik, Underwood, Candida, Gabriel Fleszar… Na tym lista wcale się nie kończy. Z Kubą Leciejem rozmawiała Alina Kiszenia.
Jesteś jednym z najbardziej rozpoznawalnych muzyków w naszym mieście. Mimo stosunkowo młodego wieku masz już na koncie wiele osiągnięć w tej branży. Czy możemy już mówić o sławie, o sukcesie?
- To bardzo miłe, ale mocno przesadzone słowa. Myślę, że grono moich znajomych wie, że nie odpuściłem, że walczę i chcę się rozwijać w tej dziedzinie. Z tym wiekiem to też nie jest tak do końca – patrząc na to, co się dzieje w branży, widać, iż „wypływają” coraz to młodsi artyści, a ja… No cóż, lata lecą. 32 lata to dobry wiek na przekazanie człowiekowi czegoś świadomie. Nie interesuje mnie już granie na wariata. Zmieniają się priorytety w głowie. Mam żonę, dzieci, fajną pracę i jesteśmy wszyscy zdrowi. Sukcesem jest każdy kolejny zrealizowany cel, który sobie wytyczam. Sława to chyba imię żeńskie, nie bardzo pasuje do Jakuba.
Współpracowałeś z wieloma muzykami z całego kraju. Który z nich wywarł na Tobie największe wrażenie?
- Zawsze to powiem – Peja. Tytan pracy, wzór dla mnie, jeśli chodzi o wytyczone cele i ich realizację. Bezkompromisowość i profesjonalizm. Miałem okazję wrzucić gitary na CNO2 i wspominam to jako przełom w moim muzycznym egzystowaniu. Poza tym to fajny gość, a to ważne, bo w tej branży jest mało fajnych gości.
Nad czym pracujecie obecnie w zespole Candida?
- W zespole Candida jeszcze nie pracujemy. Mamy plan, aby nagrać czwarty album w 2016 roku – zupełnie inny od poprzedniego. Cięższy, bezkompromisowy, pod prąd. Zobaczymy… Póki co rodzą się pojedyncze pomysły, jakieś zajawki, zaczynamy ze sobą rozmawiać o tym planie. Każdy był pochłonięty swoimi rzeczami i nie mieliśmy w większości ze sobą kontaktu. Aż do teraz.
A jak wspominasz przygodę z zespołem Lombard?
- Jestem już trzecim współpracownikiem Lombardu z Krotoszyna. Pawła Świcy nie trzeba nikomu przedstawiać. Tak a propos tej popularności – to mógłbym mu drzwi otwierać. Tomek Nowacki też przewinął się w ich ekipie. Ja znam Grzegorza i Martę dzięki Świcolowi, który 10 lat temu wkręcił mnie na pomagiera na scenie, czasem oświetleniowca itp. Kiedy zgłosiłem się do „NA FALI”, wybrali mnie. My wygraliśmy w Koszalinie. Byłem dumny z tego, jak zagraliśmy „Szklaną pogodę”. Porwaliśmy całą widownię w Amfiteatrze. Był rock! Przede wszystkim cieszyłem się, że gram i śpiewam piosenkę z bagażem historii i po prostu fajny nieplastikowy numer.
Opowiedz coś naszym Czytelnikom o swoim solowym projekcie?
- Moja solowa płyta nosi tytuł „ECHO”. Została nagrana w ciągu kilku ostatnich miesięcy 2015 roku. Dzięki pomocy Urzędu Miejskiego w Krotoszynie oraz akcji crowdfoundingowej na portalu Polak Potrafi zebrałem kwotę, która pozwoliła mi na spełnienie moich marzeń. Płyta ważna dla mnie, ponieważ – mówiąc w skrócie – tyczy mojego życia. Jest tam trochę radości, trochę smutku, bólu i żalu, ale jest też pieśń nadziei, z którą idę i w którą wierzę. Jeśli udało mi się nagrać ten album, uda mi się wszystko, bo chcę. Premiera albumu w sklepach muzycznych 26 marca tego roku. Podpisałem kontrakt wydawniczy z wytwórnią Luna Music i to dzięki Lunie płyta ujrzy światło dzienne zarówno w wersji cyfrowej, jak i fizycznej.
Który z gitarzystów jest dla Ciebie wzorem?
- Niestety nie mam wzoru, który bym wielbił, ponieważ odkąd zrozumiałem, że nie wygram z Hendrixem czy jakimkolwiek mistrzem świata, paradoksalnie gitara przestała mnie obchodzić. Zdałem sobie sprawę, że moja siła nie leży w gitarze. Kocham grać i uwielbiam dobrze brzmieć, ale gitara jest narzędziem do akompaniamentu tylko i wyłącznie, bo chcę nieść treść słowem drugiemu człowiekowi. Wirtuoz ze mnie żaden. Osobiście uważam, że gram mizernie, lecz na tyle skutecznie w tej mizerności, by iść dalej. Gdybym jednak miał wybrać, to powiedziałbym: Grzegorz Skawiński i Mat Bellamy. A w Krotoszynie… tylko Maniek Tryba.
Muzyczne marzenie?
- Mam ich kilka. Przede wszystkim dobrze promować album i w maju 2017 zacząć nagrywać drugi krążek. Może to zabrzmi butnie lub co najmniej nieskromnie, ale marzę o złotej płycie. Mam ich już dwie sztuki i dwie platynowe, jednak to nie są moje płyty, a moich kolegów. Chciałbym mieć taką swoją. Chciałbym dotrzeć do jak największej ilości słuchaczy i wierzę, że się uda. Od 15 lat wierzę w coś, czego jeszcze nie widać, lecz może kiedyś tego doświadczę.
W Krotoszynie muzyka ma się dobrze?
- Szczerze mówiąc, nie wiem. Ostatnio Robert Janicki wrócił do czynnego grania wraz z sekcją zespołu Good God, w którym razem graliśmy 10 lat temu. Słyszałem ostatni ich cover „Roots bloody roots” i odżyły wspomnienia. Są aGain, BuJaMBi, Absolute Spirit, zespół Positiv, Maniek Tryba, Hagada, Grzegorz Polański, DJ Wlb, Vally i pewnie wielu innych. Ludzie wyjechali… Wszyscy, z tego, co widzę na niebieskim portalu, grają i działają. Nie jestem raczej kompetentny do stwierdzeń „czy ma się dobrze”. Myślę, że Wojtek Szuniewicz będzie wiedział lepiej. Jestem dumny z tego, że są talenty jak Dr. Kmieta z Luxtorpedy, Amadi z Armii, którym udało się przedostać do mainstreamu, nie sprzedając przy tym skóry. To też napędza nadzieję, że skoro można, to warto próbować iść dalej, szukać szansy.