Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.
rozumiem
Widzimy się co WTOREK!
Łączy nas powiat
Kontakt redakcja@glokalna.pl
Dzisiaj jest: 26 listopada 2024, wtorek imieniny obchodzą: Gertruda, Edmund

Nawet gwiazdy wyglądają inaczej

Nawet gwiazdy wyglądają inaczej

Maria Giżycka, choć w Krotoszynie mieszka od 1982 roku, sercem i duszą czuje się Indianką. Żyje swoją pasją i zaraża nią innych. Gdyby mogła, na zawsze zamieszkałaby w tipi.

Dziś nie potrafi wskazać właściwego początku swojej pasji. Zaczęło się od książek. Najbardziej zapamiętała „Dopóki trawa rośnie, dopóki rzeki płyną” o tragedii plemienia Czejenów. Oczywiście zaczytywała się również w historii Winnetou, zbierała książki o Indianach i ich kuchni, a także kasety – ma ich czterysta.

Poświęciła tej pasji całe życie

W pewnym momencie zapomniałam nawet, że żyję w tym świecie – śmieje się Maria Giżycka. – Bardzo trudno przestawić się na kulturę słowiańską i zainteresować się sprawami „tu i teraz”, gdy tamte kultury Indian pociągały mnie dużo bardziej. Może po prostu to coś we mnie pasowało do kultury indiańskiej i dzięki temu tak się w niej rozkochałam – przyznaje.

Na początku nawiązała kontakt z programem telewizyjnym „Dookoła świata” i rozpoczęła współpracę z gazetą „Kontynent”. – Pisałam wtedy pracę o Prusach, o historii Krzyżaków i zdobyłam drugą nagrodę w kategorii amatorów – wspomina. – Na Pojezierze Drawsko-Pomorskie pojechałam na pierwszy swój zlot, wtedy jeszcze bez tipi. A moje pierwsze tipi było z płótna żaglowego.

Na zlocie M. Giżycka zdobyła już przyjaciół, tak jak ona zainteresowanych Indianami. Aby rzeczywiście rozpocząć życie pasjonatki, musiała paloną szałwią poświęcić mieszkanie – to według indiańskich wierzeń wypędza złą energię i złe duchy. – Szałwię paliliśmy na dużej muszli i dym sprawił, że dom pozostał przyjazny – wyjaśnia. Wstąpiła do Stowarzyszenia Polskich Przyjaciół Indian, które liczy obecnie 500 stałych członków.

 

Z wizytą w tipi

Fascynacja Indianami jest wciąż żywa i rozwija się. Ludzie, którzy wspólnie badają kulturę Indian, tworzą prawdziwą wspólnotę. Podczas zlotów są razem i troszczą się o siebie, nie skąpią pomocy podczas budowania tipi, ale również w trakcie zwyczajnych sytuacji w codziennym życiu. – Nawet otrzymywałam od tych ludzi z całej Polski kartki z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia, gdy kiedyś wylądowałam w szpitalu – mówi nasza rozmówczyni. Na zlotach zdarza się, że opiekują się dziećmi z domów dziecka czy dziećmi niepełnosprawnymi i im próbują przekazać choć odrobinę indiańskiej radości. – Czasem tęsknię za tymi ludźmi, bo tu w okolicy jestem jedyną pasjonatką – stwierdza. Niedawno pani Maria dwa tygodnie spędziła w Gołuchowie, gdzie po raz kolejny żyła jak rodowita Indianka. Stowarzyszenie Polskich Przyjaciół Indian z sukcesem połączyło kulturę indiańską ze słowiańską podczas Sabatu w Kielcach.

Jak żyli Indianie?

- Najważniejsze jest koło – opowiada M. Giżycka. – Obóz zawsze budowano na planie koła, tipi również, ponieważ całe życie kołem się toczy. Obóz rozbity jest w pobliżu rzek i lasów, w jego centrum płonie święte ognisko, które należy szanować.

W świat magii i wierzeń przenosił Indian taniec, będący elementem rytuału. Wszystkie role w rodzinie były dokładnie podzielone. Wojownicy polowali, kobiety szyły, plotły koszyki i gotowały. Mężczyzna nie mógł zdobyć żony, dopóki nie nauczył się polować.

Do szóstego roku życia dziećmi opiekowały się mamy, później zabierał je szaman i oddawał pod opiekę nauczyciela w tak zwanej Szkole Małych Wilków. Tam dzieci nabierały siły, uczyły się tropić, strzelać z łuku, pływać, musiały być odporne na ból i zmiany pogody. Po dwóch, trzech latach same polowały na zwierzęta, pilnowały ognisk i koni, a także szukały ducha opiekuńczego, którym mogło być zwierzę – lis, wąż czy niedźwiedź – lub roślina. Później taki totem malowany był przed wejściem do domu.

Gdy Indianin umierał, z pochówkiem czekało się pięć dni, a do krainy wiecznych łowów zabierał on swój łuk i strzały oraz strój, ponieważ tam również ich potrzebował. W rezerwatach w Ameryce w ten sposób żyje się także dziś. Indianie to także mistrzowie medycyny – wywarem z szałwii są w stanie wyleczyć choroby płuc i oskrzeli. Wśród społeczności Indian nie było domów dziecka, opiekowano się kobietami i dziećmi, których mężowie i ojcowie zginęli. - Dodatkowo kobiety były świętością – tłumaczy pasjonatka. – Zawsze miały obronę i wojowników wokół siebie.

 

Nowe imię

Wśród Indian bardzo duże znaczenie miało i nadal ma nadawanie imion, ponieważ w tej społeczności relacje są tak bliskie, że nie stosuje się zwrotów „pan” i „pani”. – Indiańskie imiona niosą więcej treści – oznajmia M. Giżycka. – Mają związek z wyglądem danej osoby i jej charakterem. Dziewczynom nadawano nazwy polnych kwiatów, drzew czy zwierząt, np. Biedronka, Śpiewająca Woda czy Niebieskooka Sarenka. Mi plemię Arapaho nadało imię Kwiatuszek.

Pani Maria może poszczycić się niezwykłą kolekcją przedmiotów związanych z Indianami. Ma własne tipi, mokasyny, woreczki, amulety czy włosy końskie przeciw żmijom. Przyznaje, że chciałaby w takim stylu urządzić swój pokój. – Mam także własnoręcznie wystrugane łyżki z drewna i gliniane naczynia, ponieważ podczas zlotów dbamy o realizm i autentyczność – mówi.

- Od Indian możemy się wiele nauczyć – zapewnia M. Giżycka. – Dziś trudno przełożyć zwyczaje i kulturę indiańską na kulturę Słowian. Zdarza się, że dzisiejsza specyficzna młodzież odnosi się do tego wszystkiego z dużą niechęcią. A szkoda.

Niesamowite są także zwyczaje kulinarne Indian, a nimi M. Giżycka interesowała się od początku swojej miłości do Czerwonych Twarzy. – Sama piekłam chleb jagodowy na gorących cegłach i generalnie uwielbiam „jedzenie na szlaku” – między innymi gulasz z fasoli. Indianie spożywają to, co natura daje, ale przy tym bardzo szanują zwierzęta i rośliny – przecież czynią z nich „duchy opiekuńcze” – wyjaśnia krotoszynianka.

Nadzieja w najmłodszych
Spotkania z dziećmi w bibliotekach czy muzeach zawsze dostarczają wiele emocji i radości, ponieważ najmłodszym podobają się kolorowe stroje i rekwizyty. Pod okiem „Kwiatuszka” uczą się indiańskich tańców czy strzelania z łuku. – Oczywiście trzeba bardzo uważać, by dzieciom nic się nie stało, bo strzały są bardzo ostre. Tęsknię za włóczeniem się, zwiedzaniem zamków, nie lubię tłoków i życia w mieście – podsumowuje M. Giżycka. – Pociąga mnie tamto życie, szum rzeki, drzew. Podczas nocy w lesie nawet gwiazdy wyglądają inaczej – dodaje.

(ANIA)

Kategoria: Aktualności

Spodobał Ci się tekst? Poleć znajomym:

Najnowsze wydarzenia

Gumiś dziesiąty na świecie Gumiś dziesiąty na świecie
Sport 17 września 2017 08:20
LOGinLAB w stolicy kraju LOGinLAB w stolicy kraju
Sport 15 września 2017 12:56
Skradł drogocenną biżuterię Skradł drogocenną biżuterię
Aktualności 15 września 2017 10:23
Wszyscy jesteśmy sąsiadami! Wszyscy jesteśmy sąsiadami!
Aktualności 14 września 2017 10:42
Więcej w Aktualności
PUP
O prawie pracy i ubezpieczeniach

Powiatowy Urząd Pracy w Krotoszynie wraz z Państwową Inspekcją Pracy oraz Zakładem Ubezpieczeń Społecznych w Ostrowie Wlkp. zapraszają pracodawców do...

Zamknij