Chciałbym poruszyć kwestię zbliżających się wyborów samorządowych, a właściwie bardzo ważnego szczegółu, o którym nie każdy wie.
Najbliższe wybory samorządowe będą pierwszymi w historii wyborami lokalnymi, w których radni powiatowi i gminni będą wybierani w okręgach jednomandatowych. W historii naszego kraju JOW-y zostały wprowadzone już trzy lata temu, ale dotyczyło to jedynie kandydatów na senatora. JOW-y stosuje się m.in. w USA, Wielkiej Brytanii, Francji, Kanadzie czy Japonii (przed 22 laty funkcjonowały tam okręgi dwu- lub trzymandatowe).
Pomysł JOW-ów ma swoje plusy i minusy. Pozytywem jest według mnie indywidualność i odcięcie się od konieczności przynależności partyjnej w stosunku do wyborów proporcjonalnych. Wcześniej kandydaci, by mieć większe szanse, musieli należeć do jakiejś partii, a w najlepszym razie – stowarzyszenia lub komitetu. Teraz każdy może spróbować sił indywidualnie. W radach gmin i powiatów nie widać tego aż tak bardzo jak w wyborach do Sejmu RP. Bo żeby zostać posłem, trzeba praktycznie być na liście danej partii. Ale żeby zostać senatorem, wystarczy (w przypadku naszego powiatu) pokonać kandydatów z okręgu ostrowskiego. Wtedy możemy być sami w senacie, ale uwalnia nas to od startu z listy danej partii.
Według danych z 2008 r. (OBOP) JOW-y w Polsce popiera 64% osób, 13 % jest przeciwnych, a 23% to niezdecydowani lub obojętni. Przeciwnicy tego pomysłu sądzą, że doprowadzi on do dominacji jednej czy dwóch partii i co najwyżej wejścia trzeciej. Być może, ale na gruncie lokalnym partyjność traci znaczenie. Jedno jest pewne – teoria zawsze ma jakieś niedociągnięcia. Dopiero praktyka pokaże rzeczywiste wady i zalety tej koncepcji. Moim zdaniem JOW-y skończą z tendencją ciągnięcia słabych wagoników przez silną lokomotywę. Od tej pory każdy wagonik będzie musiał jechać sam. Przekonamy się, ile z nich się wykolei…
ŁUKASZ CICHY