W pierwszym kwartale bieżącego roku środowisko lekarskie obiegła smutna wieść o śmierci Andrzeja Kryszkiewicza, wieloletniego pracownika sulmierzyckiego ośrodka zdrowia, szpitala położniczego w Krotoszynie oraz kierownika poradni ginekologicznej. – Był prawdziwym lekarzem z powołania, do którego przez lata zawodowej praktyki przylgnęła etykieta Doktora Judyma – mówią zgodnie znajomi, członkowie rodziny, a nawet pacjenci.
Historia doktora Kryszkiewicza jest nader ciekawa. Rozpoczyna się 21 września 1927, kiedy to Andrzej przyszedł na świat w wielodzietnej rodzinie w Ostrowie Wlkp. W okresie wojennym z przymusu pracował w tamtejszej fabryce amunicji. Miał wówczas zaledwie 14 lat.
Od najmłodszych lat stawiał na edukację, z powodzeniem kończąc liceum, po czym zdał zarówno małą, jak i dużą maturę, znajdując jednocześnie zatrudnienie w fabryce sklejek, umiejscowionej w jego rodzinnym Ostrowie Wlkp. Kryszkiewiczowi, który był człowiekiem nader ambitnym, było mało. Poszedł za ciosem, dostając się na studia medyczne do Poznania. Następnie wybrał specjalizację, którą okazała się być ginekologia.
Pierwszą pracę w roli doktora podjął w Sulmierzycach, gdzie przyjmował jako lekarz ogólny. Życie zawodowe doktora Kryszkiewicza było niezwykle barwne, ale przede wszystkim wyjątkowe. Okazał się być typowym społecznikiem, wykonując w zasadzie wszystkie czynności związane z niesieniem pomocy chorym. Wówczas zaczęto mówić o nim Doktor Judym, bowiem na wizyty domowe chodził pieszo, jeździł rowerem, a zdarzyło się nawet, że w sytuacji nagłej zorganizował transport motocyklem. Jego dobroć i oddanie sprawie spowodowało, że coraz częściej z jego pomocy korzystali mieszkańcy przyległych do Sulmierzyc miejscowości.
Niedługo potem zaczął także dojeżdżać do Krotoszyna, gdzie realizował się jako ginekolog w tutejszym szpitalu. Z biegiem lat Kryszkiewicz stał się kierownikiem poradni ginekologicznej, która mieściła się przy ul. Floriańskiej, po czym przeniesiono ją na ul. Bolewskiego.
Jego życiowa wędrówka zakończyła się 11 marca bieżącego roku. Całe życie otaczały go kobiety.Poza trzema córkami miał sześć wnuczek. Zdążył nacieszyć się także sześciorgiem prawnucząt. – Do pacjentek zwracał się „córa” lub „dziecko”. Zawsze podbudowywał na duchu, mówiąc: „nie przejmuj się, damy radę” – do dziś wspominają pacjentki. Właśnie takim ciepłym i czułym człowiekiem go zapamiętano.
Kryszkiewicz był osobą nader skromną, nieszukającą poklasku i orderów. Odebrał tylko jeden medal, od papieża, z okazji 50-lecia małżeństwa. Wraz z żoną Kryszkiewicz tworzył szczęśliwą parę przez 62 lata!
Praktykował niemal do końca, zachowując rześki i chłonny wiedzy umysł. Zauroczył się historią i polityką, perfekcyjnie znał niemiecki i z wielkim upodobaniem czytał książki o II wojnie światowej.
Jednak jego największą pasją była rodzina. Nieustannie martwił się o jej dobrobyt i szczęście. Największym szczęściem emanował w sobotnie popołudnia, kiedy miał pod jednym dachem żonę, dzieci i wnuczki. Powtarzał często: „czarodziejsko osładzać dni życia wybranych, nic nie pragnąc dla siebie. Wszystko dla kochanych…”
(GOLSKI)